|
Autor |
Wiadomość |
Ireath |
Wysłany: Pią 19:21, 10 Lis 2006 Temat postu: |
|
Najlepsze są te gacie Ja z nich nie mogę Poprostu pięknie |
|
|
Violethia |
Wysłany: Śro 20:41, 01 Lis 2006 Temat postu: |
|
Był pałac. A wokół pałacu rósł las – ciemny, zimny bór. Często wieczorami słyszałam wycie wilków, wilkołaków i gwałconych dziewek. Nie żebym jedno od drugiego odróżniała. Po prostu wszyscy wiedzieli, dokąd wybierali się mężczyźni po uczcie. Narąbani mężczyźni, niepotrafiący zapanować nad swoim własnym ciałem. Że niby jestem uprzedzona? Może i tak, ale wierz mi, mam swoje powody. Moja pierwsza myśl po wydostaniu się ze ścieków? Zimno, jeść. Nie – umyć się, nie – co robić, nie – gdzie pójść. Jeść! Nie jest łatwo znaleźć coś do jedzenia w środku nocy w lesie późną jesienią. Szczęśliwie, natknęłam się na krzak jeżyn. Poraniłam do reszty już i tak poharatane dłonie, krzywiłam się, bo owoce były niemiłosiernie kwaśne, ale w sumie prawie nie czułam ich smaku. Było zimno, cała zdrętwiałam, panicznie szukałam czegoś, jakiegoś miejsca, gdzie byłoby choć trochę cieplej.
I znalazłam. Zagrzebałam się w kupę liści, na wpół już zgniłych, leżącą pomiędzy lipami. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam. Tamtej nocy nie wierzyłam, że kiedykolwiek uda mi się zasnąć. Bądź co bądź, byłam młodą, wystraszoną dziewczyną. Znalazłam się sama w lesie, słuchałam do poduszki skowytu wilków, wszechobecnych szelestów, chrobotów i posykiwań. I wcale nie czułam się odważna. Czułam się słaba i bezbronna. Nie byłam w najmniejszym stopniu z siebie dumna. Po prostu chciałam, żeby to wszystko już się skończyło. Żeby nie było lasu, żeby nie było zamku, żebym mogła położyć się we własnym łóżku, aby rano wstać, zjeść ciepłe śniadanie. Żeby moje życie wyglądało tak, jak do tamtej pory. Może to dziwne, ale nie myślałam wtedy o Bogu. Byłam przyzwyczajona, że sama rozwiązuję problemy, albo ktoś robi to za mnie. Ale nigdy Bóg. Nie przyszło mi do głowy, żeby się pomodlić, chociaż co niedzielę uczęszczałam na sumę do pałacowej kaplicy. Chociaż co rano i co wieczór odmawiałam pacierz, chociaż spowiadałam się regularnie, nie pomyślałam, że Bóg mógłby w jakikolwiek sposób mi pomóc. Miałam rację. Cholerną rację.
Obudził mnie przenikliwy ziąb, przenikający całe moje ciało. Mimo okrycia z liści, byłam cała mokra od porannej rosy. Przetarłam oczy, rozmazując brud po twarzy i starałam się wstać. Nie było to łatwe, bo cała zdrętwiałam, palce mi zgrabiały, nie czułam nóg. Kiedy w końcu zdołałam utrzymać się na nogach, starałam się w miarę możliwości rozgrzać. Podskakiwałam, tupałam w miejscu, chuchałam w dłonie. I gówno mi to dało. Wszystko wokół było mokre. Przeraźliwie zimne, wręcz lodowate, i mokre. Nienawidziłam tamtego lasu. Nagle dojrzałam pod pobliskim dębem kolonię borowików! Cud, powiadasz? Nie wierzę w cuda. W zbiegi okoliczności też nie. Co mi przyszło z tamtych grzybów, kiedy nie było szans na rozpalenie ogniska, a z resztą ja nie potrafiłam. Byłam w końcu księżniczką w batystowych majtkach, w lesie bywałam sporadycznie, zbierając kwiatki na polanie. Że słyszałeś o kobietach, dosiadających gniadoszy i wywijających dwuręcznymi mieczami? Ja słyszałam o mężczyznach potrafiących haftować i widzących coś więcej niż czubek własnego nosa. Tak, to był sarkazm.
Zjadłam te cholerne grzyby na surowo. Zapewniam, że to nic przyjemnego. Myślałam, że się wyrzygam i z powrotem będę głodna jak pies. Jakoś zdołałam utrzymać to paskudztwo w żołądku. Starałam się przypomnieć sobie mapę mojego królestwa. Nigdy jakoś nie interesowało mnie położenie pałacu, znałam tylko najbliższą okolicę. Szłam więc przez las na oślep, licząc na to, że nie zacznę chodzić w kółko. I że może, przy odrobinie szczęścia, trafię na kogoś, kto będzie w stanie mi pomóc. I rzeczywiście, było już dobrze po południu, kiedy trafiłam na dość szeroką i wyraźną ścieżkę. Na samym środku leżała jak byk zgubiona przez jakąś szkapę podkowa. Stara i zardzewiała, lekko rozklapana. A ja, głupia, zabobonna dziewczyna, radośnie schowałam żelastwo za pazuchę. Po co? Bo byłam głupia jak but i beznadziejnie łatwowierna. Nie wiesz, że czarownice boją się koni? A podkowa, jako niezaprzeczalnie związana z koniem, miała zapewnić mi ochronę przed złymi mocami. Zadowolona z siebie, w podskokach ruszyłam nowoodkrytą ścieżyną.
I po chwili wpadłam w krzaki, tym samym ledwo unikając stratowania przez galopującego karego konia. Jeździec nawet mnie nie zauważył, równie szybko, jak się pojawił, zniknął za zakrętem. A ja co? Otrzepałam się z liści i szłam tą dróżką dalej, starając się ominąć co większe kałuże. |
|
|
Ireath |
Wysłany: Śro 20:12, 01 Lis 2006 Temat postu: |
|
Dawaj, dawaj Myślałam, że to oczywiste |
|
|
Violethia |
Wysłany: Śro 10:36, 01 Lis 2006 Temat postu: |
|
Muahahahah:D Nie powiedziałaś mi tylko jednej rzeczy? Dawac więcej? |
|
|
Ireath |
Wysłany: Pon 21:33, 30 Paź 2006 Temat postu: |
|
Napoczątku pomyślałam, że taki długi tekst czytać mi się nie będzie chciało. Ale przeczytałam pierwsze wyrazy, potem kolejne i tak wciągnęłam się do tego świata. Nie śmiałam się, aż do pierwszego przekleństwa. Nie wiem czemu, ale słowa księżniczki, której nawet imienie nie jest podane, rozśmieszyły mnie. I w niektórych momentach było mi smutno,a w niektórych wesoło. Także w innych bywałam zamyślona. I to jest przykład manipulowania uczuciami czytelników... |
|
|
Violethia |
Wysłany: Sob 22:57, 28 Paź 2006 Temat postu: Jak to jest? |
|
Jak to jest, kiedy twoim pierwszym wspomnieniem jest śmierć? Twoja śmierć? Kiedy myślisz, że to już koniec, a tak naprawdę nie wiesz o sobie nic? W ogóle nic nie wiesz? Jak to jest?
Czasami zastanawiam się, czy warto komukolwiek opowiadać swoją historię – w końcu nikt nigdy mnie nie spotka, a nawet jeśli, to nie będzie wiedział, że to ja. I nie przeżyje, żeby się komuś pochwalić, że mnie widział. Niektórzy mówią, że im mniej o mnie wiadomo, tym lepiej dla mnie. Inni znów uważają, że rozgłos to coś, czego mi potrzeba... Pytasz o moją śmierć? Dlaczego nie o moje życie? Nie, nie, mam na myśli ŻYCIE. Przed śmiercią. Oczywiście, że pamiętam. Dlaczego miałabym nie pamiętać? Myślisz, że kiedy umierasz, automatycznie zapominasz wszystko, że masz czyste konto? Gówno prawda.
Pamięć to kara. A czasem błogosławieństwo. Bywa różnie, zależnie od okoliczności. Moje życie? Urodziłam się w 1435. Jako księżniczka. Z racji urodzenia, miałam wszystko – od wielkiego pałacu, najszlachetniejszych koni i oddanych służących bo batystowe majtki. Wierz mi, wtedy niewiele kobiet w ogóle nosiło majtki. Nie żeby nie było ich stać na kawałek tkaniny. Czemu się głupio uśmiechasz? Nie byłam cnotką, stanowczo nie. Jakie dziewice? Znalezienie dziewicy starszej niż 8 lat, to jak znalezienie czterolistnej koniczyny w kupie łajna. Mój pierwszy raz? Czy nie myślisz, że trochę się zagalopowałeś? Hej, nie bój się, ja nie gryzę. To znaczy gryzę, ale to nie boli. Naprawdę. Zamek? Tak... Zamek był wspaniały. Ciemny, zimny, wilgotny, ociekający złoceniami i pełen zakurzonych, nikomu niepotrzebnych gobelinów, zbroi, obrazów i innych tego typu popierdółek. Podobał mi się, a jakże! W końcu mieszkałam w nim, musiał mi się podobać. Kolejne lata mojego życia były nudne jak flaki z olejem. Codzienna rutyna powoli mnie dobijała. Nie miałam przyjaciół, znajomych jak na lekarstwo. Chyba po prostu onieśmielał ich ten mój zamek. A z resztą, kto miał mnie odwiedzać? Władca sąsiedniego królestwa? On spotykał się na osobności z moim ojcem, którego, nawiasem mówiąc, widywałam tylko podczas oficjalnych uroczystości i tylko z daleka. Byłam dla niego elementem wystroju i kartą przetargową. Jak to? Po prostu wydał mnie za mąż za syna tego, kto dał najwięcej. Nie ma się czym oburzać, wszyscy tak robili. Synowie byli następcami, córki ozdobą stołu i materiałem na przykładną żonę dla władcy sąsiedniego kraju. Tak, moje życie było usłane różami.
Męża zobaczyłam po raz pierwszy w dniu ślubu. Nie był odrażający, ale też nie pociągał mnie. W sumie, był mi obojętny, tak jak ja jemu. Miałam tylko urodzić dziecko, najlepiej syna. Do niczego innego nie potrzebował kobiety. Ślub był wspaniały! W wielkiej katedrze klęczeliśmy przez co najmniej dwie godziny, kiedy to biskup odprawiał te swoje dyrdymały i pouczał nas, jak być przykładnym małżeństwem, udzielał nam ślubu, komunii, koronował nas, zawiązał święty węzeł i odciął pępowinę łączącą mnie z moim ojcem, aby przytroczyć ją do mego małżonka. Później bankiet, tysiące par oczu wpatrujących się w nasz taniec, toasty winem, miodem, winem i jeszcze raz winem. Niekończące się gratulacje, nieszczere życzenia i wymuszone uśmiechy. Jak zawsze. I w końcu noc poślubna. Pan młody, pijany w trzy dupy chłop wielki jak góra. Ja – młoda, trzynasto- albo czternastoletnia dziewczyna, drobna, niewysoka, wystraszona. Nas dwoje i to wielkie łoże z baldachimem, pierzowa kołdra. Znasz zapach pierzowej kołdry? Ten zapach najbardziej zapamiętałam z tamtej nocy. Jakoś tak... Pamiętam, że czułam jego śmierdzący alkoholem oddech i pierzową kołdrę. Wolę pamiętać kołdrę niż jego oddech. Zwłaszcza, że tylko ten jeden raz czułam go przy sobie. Może to głupie, ale cieszyłam się, że nie śpię sama. Że mam się do kogo przytulić, że mogę się schować w jego ramionach. Czułam się bezpieczna, wiedziałam, że on mnie obroni... Tak, urodziłam dziecko, syna. Już nawet nie pamiętam jakie imię mu nadaliśmy.
Miałam może siedemnaście lat, jak wybuchła wojna. Najeźdźcy splądrowali nasz pałac, zabili mi męża, zabili syna, mnie postanowili oszczędzić, aby móc się rozerwać po jakże stresującym dniu. Rozerwali się. Każdy co najmniej dwa razy. Dopiero wtedy pozwolili mi zmyć z rąk krew dziecka i męża. Dlaczego nie płaczę? Czy płacz tu cokolwiek da? Płakałam. Długo, nie wiem sama, jak długo. Uczucia powoli wyblakły, emocje zgasły. Zostały wspomnienia. Zostało przekleństwo. Zostało błogosławieństwo.
Kiedy już nie miałam siły płakać, uciekłam. Do tej pory zastanawiam się, jakim cudem udało mi się opuścić ten pałac. Napastnicy, którzy czuli się bezkarni po całkowitym braku reakcji na ich atak ze strony mojego lub mojego męża ojca, nie widzieli lub nie chcieli widzieć, jak cichcem, niemal czołgając się, przemykam korytarzem, jak na kolanach zbliżam się do kanału ściekowego, jak wydłubuję cement spomiędzy cegieł i poranionymi już palcami przesuwam pręty tak, abym mogła się pomiędzy nimi przecisnąć. Opuściłam swój pałac cała umazana gównem, na kolanach, bez batystowych majtek. |
|
|
|
|