|
Autor |
Wiadomość |
Violethia |
Wysłany: Pią 10:49, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
B-E-A-Utiful, jak mawaiał Bruce Almighty, moje alterego:P |
|
|
Ireath |
Wysłany: Pią 8:21, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
Ale co mamy skrytykować?! Wszystko jest jak najlepsze i krytykować nie ma czego... So...beautiful xD |
|
|
Violethia |
Wysłany: Czw 8:45, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
a gdzie krytyka? gdzie kręcenie nosem i czepialstwo?
Niska brunetka w okularach przemykała korytarzem, starając się nikomu nie rzucać w oczy. Skutek jej zachowania był odwrotny od zamierzonego, jak zwykle z resztą. Większość uczniów Gimnazjum imienia Tadeusza Kościuszki była przyzwyczajona do widoku „tego dziwadła w szarym swetrze”, ale dziewczyna i tak wzbudzała sporą sensację. Za każdym razem, gdy wzrok Marka spoczął na długim warkoczu Teresy, chłopak krzywił się z niesmakiem i przeklinał swoją głupotę.
Tymczasem, Tereska zdążyła „przemknąć się” pod swoją salę. Usiadła pod ścianą, podkuliła nogi, a jej workowata spódnica ułożyła się w grube jasnopistacjowe fałdy, poznaczone tu i ówdzie dużymi ciemnoróżowymi kwiatami. W tym samym momencie, gdy dziewczyna sięgała do swego wielkiego plecaka po kanapkę, dźwięk dzwonka obwieścił koniec przerwy.
Lekcja religii jeszcze nigdy nie dłużyła się trzecioklasiście AŻ tak. Co prawda, ksiądz Arkadiusz mówił ciekawie, zawsze potrafił zainteresować uczniów jakąś historyjką skłaniającą do przemyśleń, ale tego dnia Marek nie chciał myśleć. Postanowił wywiązać się ze swojego zakładu dziś. „Dobrze, że Kamili nie ma w szkole.”
Jeszcze tylko kilka minut do końca lekcji.
Jeszcze dwie...
Uczniowie zgodnie opuszczali szkołę, szerokim łukiem omijając szatnię. Wysoki brunet szukał wzrokiem długiego warkocza i zielonkawej spódnicy. Jest! Tak, jak przewidywał, idzie sama, prosto do domu. Przez jakiś czas szedł za nią, nie chciał, żeby ktoś znajomy zobaczył go rozmawiającego z Teresą. W końcu skręcili w bezludną uliczkę prowadzącą w stronę osiedla domków. Teraz, teraz! Na co czekasz, idioto? Skończ to w końcu!
- Hej, poczekaj! – Zawołana rozejrzała się lękliwie. W końcu zobaczyła Marka i momentalnie jej twarz pokrył rumieniec.
- Ty jesteś Teresa?
Robert zadowolony z życia wracał do domu. Sprawdzian z fizyki poszedł mu całkiem nieźle, odpytywanie przy tablicy jeszcze lepiej. Żyć, nie umierać! Postanowił skrócić sobie drogę do domu. Skręcił w boczną uliczkę i zamarł. Zobaczył swojego kumpla całującego się z dziewczyną z długim czarnym warkoczem. Kątem oka zauważył Daniela przypatrującego się całej sytuacji z dosyć kwaśną miną. No tak, zakład.
Brunet właśnie przerwał pocałunek, by zaczerpnąć oddechu. Czerwona na twarzy dziewczyna wyrwała mu się i uciekła. Chłopak ani myślał jej gonić, wyraźnie mu ulżyło. Zdawało się, że dopiero teraz zauważył przyglądającego mu się Daniela. Ruszył w jego stronę, zmęczony, zniesmaczony. Na Roberta nawet nie zwrócił uwagi. Marek przeszedł obok chłopaka o platynowych włosach, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Mijając go, jedynie zaczepił barkiem o jego ramię.
- I co się rzucasz?! Wygrałeś przecież! – Daniel nie pozwolił się zignorować.
- I tak byś nie zrozumiał...
- Wypróbuj mnie. – Spokój w oczach blondyna zaskoczył Marka.
- No dobra... Opowiem ci wszystko u mnie.
- Marek, chodź tu na chwilę! – Robert chciał pogadać z przyjacielem na osobności.
- Co ci strzeliło do tego głupiego łba?!
- Daruj sobie ten wykład. Znam go na pamięć. Nie myśl, że nie mam uczuć, bo mam. A poza tym...
- To chociaż jej powiedz, że to tylko zakład. Teraz, bo im później to zrobisz, tym większą szkodę jej wyrządzisz. I sobie też. A Kamila...
- Co cię ona obchodzi?! Nawet jej nie widziałeś!
- Widziałem. To świetna dziewczyna, nie tylko ładna, ale też ma co nieco w głowie.
- Jak? Skąd? – Chłopaka zatkało.
- Nieważne. Po prostu idź do tej, tam – wskazał głową dom, w którym zniknęła Teresa – i powiedz jej. No idź.
Z niewiadomego powodu brunet posłuchał. Zadzwonił do furtki. W drzwiach ukazała się niska brunetka i wpuściła go do domu.
Teresa wiedziała, że coś jest nie tak, już kiedy usłyszała, że Marek Garniak, ten Marek Garniak, zna jej imię. Wiedziała, że powinna wybuchnąć płaczem i wyrzucić go z domu, gdy opowiedział jej o zakładzie, ale nie zrobiła tego. Być może słusznie nazywali ją dziwadłem. Po prostu to nie było w jej stylu. Coś ujęło ją w zachowaniu bruneta, nie wiedziała tylko, co. Ta dziwna determinacja? Wyraźny żal i swego rodzaju rezygnacja?
To dziwne, ale niewiele obchodziło ją, że stała się przedmiotem czyjegoś zakładu. Była ponad to. Jedyne, co dokładnie zapamiętała z rozmowy z Markiem, to jego spojrzenie. Trochę zdziwione, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Ciekawe, co takiego zauważył?
Rada Roberta jak zwykle poskutkowała – Marek czuł wielką ulgę. Wychodząc z domu Teresy nie mógł otrząsnąć się ze zdziwienia. Rozkojarzenie towarzyszyło mu przez kilka następnych godzin. Niewiele pamiętał z rozmowy z Danielem, w której opowiedział mu o Kamili. Doskonale wiedział, że mógł zrobić to o wiele wcześniej, Daniel, kumpel od kołyski, na pewno zwolniłby go z zakładu. Co dziwne, nie żałował, bo, gdy patrzył Teresie w oczy, przepraszając ją, zobaczył, że ona wcale nie jest takim dziwadłem, za jakie ją uważał. Zobaczył błysk inteligencji i poczucia humoru, a także wesołe, buntownicze iskierki. Czuł, że znajdzie z tą dziewczyną wspólny język.
Pewna czarnowłosa dziewczyna czuła, że coś się w niej odblokowało. Po pamiętnym pocałunku gdzieś zniknęła jej chęć ukrywania się. Teraz chciała być zauważona. Postanowiła zacząć od samego początku: obcięła włosy, założyła dżinsy, użyła zapomnianego tuszu do rzęs, prezentu od przyjaciółki. Efekt... Efekt był.
- Czy to moja mała Tereska? – Zawołał z wesołym błyskiem w oku ojciec. – Czyżbyś w końcu postanowiła zostać dziewczyną?
Wspomnianej dziewczyny nie bawiły podobne żarty, ale wiedziała, że pod ironiczną maską kryje się autentyczna duma. Uśmiechnęła się do taty.
- Tak, tatusiu. Chcę się na tobie wzorować. – Puściła do niego oko. Mężczyzna udawał obrażonego:
- Tak nie wolno! Nie naśmiewaj się ze starego ojca!
- No już dobrze, dobrze. Gdzie mama?
- Już dawno w pracy. Tylko ty masz ten luksus i możesz się wyspać.
- A ty nie?
- Ja muszę pilnować, żebyś poszła do szkoły.
- Kto to? Jakaś nowa? Skąd się tu wzięła? – Teresa uśmiechała się tylko, słysząc otaczające ją szepty. Nagle, w grupce trzecioklasistów dostrzegła Marka. Widziała, że ją poznał. Uśmiechając się, ruszył w jej stronę.
- Hej, Tereska! – Nadal wyczuwała w jego głosie skruchę.
- Hej. Słuchaj, ja się nie gniewam, ok.?
- Dobra. – Zauważając zaciekawione spojrzenia swoich znajomych, zreflektował się. – Ludzie, to jest Teresa. Teresko, to są ludzie.
- Cześć wszystkim! – powiedziała przedstawiona wesoło. – Nie gniewajcie się, ale mam lekcje na drugim końcu szkoły, a za minutę dzwonek.
W tym momencie przerwa się skończyła, a uczniowie leniwie powlekli się pod wyznaczone klasy.
Kamila już trzeci dzień siedziała w domu, a ojciec nie zamierzał jej wypuścić. Wszystko przez ten katar! Ten, kto wymyślił choroby musiał być beznadziejnie głupi! Co prawda, Robert dzwonił do niej, Marek ją odwiedzał, dostała nawet SMS-a od Gosi, dziewczyny Roberta. Ten ostatni ją zdziwił, ale Gosia wydała jej się miłą dziewczyną. W każdym razie, miała serdecznie dość siedzenia w domu. Wolała już uczyć się fizyki, niż walczyć z zatkanym nosem i niewygodnym łóżkiem. Spojrzała na zegarek.
- Dopiero jedenasta... – jęknęła. – Jeszcze z pięć godzin, zanim ktoś przyjdzie mnie odwiedzić.
Zrezygnowana, sięgnęła ręką po szkicownik i kredki. Zaczęła rysować. Najpierw usiłowała naszkicować bukiet wiosennych kwiatów, ale nie udawały jej się płatki. Jakoś nie miała ochoty na tworzenie martwej natury. Przez chwilę bezmyślnie mazała po kartce. Pozwoliła myślom błądzić, jej dłoń sama prowadziła kredkę po papierze. Nagle znów się skupiła i zaczęła dodawać do rysunku szczegóły: zmrużone powieki, dłoń odgarniającą włosy i drugą, błądzącą po plecach. W szkicowniku powstawało zbliżenie całującej się pary. Kamila ze zdziwieniem rozpoznała w dziewczynie siebie, ale chłopakiem wcale nie był Marek. Prawdę mówiąc, nie znała chłopaka ze swojego rysunku.
Daniel zamknął za sobą drzwi łazienki, odgradzając się od echa kłótni rodziców i zbyt głośno nastawionego telewizora. Przed chwilą wrócił z treningu koszykówki. Wysiłek dawał mu radość i uspokajał, toteż w drodze do domu, czuł się odprężony i szczęśliwy. Całe jego dobre samopoczucie znikło w chwili, gdy przekroczył próg.
- Może byś wreszcie zajął się własną rodziną! Udajesz, że wszystko jest dobrze!
- Nie zamierzam się z tobą kłócić!
- O tak, ty zawsze wiesz lepiej i gówno cię obchodzi, co ja czuję!
Blondyn oparł się o chłodną glazurę. Przymknął oczy, słuchając przytłumionych wrzasków. W pewnym momencie trzasnęły któreś drzwi i słychać było już tylko beznamiętny głos lektora z telewizji:
- Andreito, nie możesz zdradzić Glorii! Fuencis tego nie przeżyje, dobrze wiesz, że jest przybraną córką Pedra, drugiego męża Marisy!
***
Kamila wyzdrowiała na dwa tygodnie przed zakończeniem roku. Musiała pozaliczać setki końcoworocznych sprawdzianów i klasówek. Dlatego nawet się nie obejrzała, gdy zaczęły się wakacje. Wyczekiwane kolonie nad morzem zbliżały się wielkimi krokami. Dziewczyna bała się tylko jednego: dwutygodniowego rozstania z Markiem. Od spotkania w parku byli nierozłączni. Szczerze mówiąc, Kamilę zaczynała lekko przytłaczać ciągła obecność chłopaka. Czuła, że potrzebuje więcej wolności, ale bała się porozmawiać o tym z głównym zainteresowanym.
Ostatnie spotkanie przed wyjazdem na długo zapadło Kamili w pamięć. Umówiła się z Markiem u niego w domu. Była tam już kilka razy wcześniej, ale zawsze onieśmielały ją przepych i elegancja z jaką urządzono pokoje. Chciała dopasować się do tej elegancji – ubrała się w niebieską sukienkę za kolano, włosy rozpuściła, założyła długie kolczyki, srebrny pierścionek z białym oczkiem i delikatny łańcuszek. Marek otworzył jej drzwi i zaprowadził do swojego pokoju. Na biurku stały trzy świece i wazon z pojedynczą czerwoną różą. Brunet zaprowadził zachwyconą dziewczynę na sofę. Usiedli razem, a Marek zapiął na lewym nadgarstku Kamili dyskretną srebrną bransoletkę-łańcuszek.
- To, żebyś tam nad morzem wśród opalonych przystojniaków nie zapomniała o mnie. – Wtedy spojrzał na nią tak ciepło, tak... inaczej. Niewiadomo kiedy ich twarze zbliżyły się do siebie tak, że teraz dzieliły ich tylko centymetry. Kamila zamknęła oczy, kiedy poczuła, że wargi chłopaka muskają jej usta.
- A to, żebyś nigdy nie zapomniała tej chwili.
I tu koniec, na razie, bo pomysły mam, gorzej bedzie z realizacją, bo czasu nie mam. Skrytykujcie coś w końcu! |
|
|
Ireath |
Wysłany: Śro 17:13, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
Najbardziej podobała mi się ostatnia myśl Roberta ;
„Dziewczyny są jednak dziwne – kiedy im smutno, płaczą, kiedy się wkurzą, płaczą, ale żeby płakać ze szczęścia? Nigdy nie zrozumiem.”
A wszystko było cudowne i czekam na następną część |
|
|
Violethia |
Wysłany: Wto 17:34, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
Kocham jak mnie ludzie chwalą
Kamila nieco nieobecnym wzrokiem lustrowała sylwetkę matematyka, który usiłował, z pomocą swego niezaprzeczalnego wdzięku i nieprzeciętnej inteligencji, wbić w oporne głowy drugoklasistów niezwykle przydatne w życiu codziennym sposoby zastosowania twierdzenia Pitagorasa. Dziewczyna rozmyślała o swej zagubionej komórce, jak i o tajemniczym znalazcy, ale głównie jej umysł zaprzątał pewien czarnowłosy chłopak, siedzący w tej chwili w sąsiedniej sali. Widziała go przed lekcją. Stał na korytarzu, jak zwykle otoczony wianuszkiem kolegów i koleżanek. Mówił coś, a grupka co chwilę wybuchała śmiechem. W pewnym momencie Kamili wydało się, że ją zauważył i uśmiechnął się nieznacznie, nie przestając opowiadać czegoś znajomym. W chwilę potem zadzwonił dzwonek, a przerażająco punktualny nauczyciel matematyki zaczął zaganiać swych uczniów do pracowni.
W rozmyślania brązowowłosej wdarł się ostry dźwięk tak wyczekiwanego dzwonka. Dziewczyna zaczęła pospiesznie pakować książki do plecaka. W końcu długa przerwa! Uczniowie zaczęli wylewać się na korytarze i wszyscy, jak jeden mąż, ruszyli w stronę boisk. „No tak, już wiosna”, pomyślała Kamila, gdy uderzyła ją soczysta zieloność otaczająca nagrzaną słońcem płytę asfaltowego boiska. Rosnące wokół kasztanowce wypuszczały kaskady liści z lepkich pąków, mlecze kwitły na intensywnie żółty kolor, a po niebie płynęły białe obłoki, wcale nie zasłaniając słońca, które słało na ziemię ciepło i oślepiające światło.
Gimnazjalistka objuczona czarno-czerwonym plecakiem z mnóstwem kieszeni raźno maszerowała w stronę wysokiego drzewa, które rzucało dość cienia, żeby pod nim usiąść i wyciągnąć nogi. Jedynym minusem wybranego przez Kamilę kasztanowca był fakt, że rósł tuż przy bocznej linii boiska do piłki nożnej, okupowanego aktualnie przez trzecioklasistów. Dziewczyna, nie przejmując się niezbyt przychylnymi spojrzeniami zawodników, przecięła asfaltowy plac w poprzek i zatrzymała się w cieniu. Gdy odwróciła się z zamiarem zrzucenia teczki na ziemię, stanęła twarzą w twarz z Markiem Garniakiem.
- Hej Kamila! – Ten uśmiech, który wyrażał tak wiele. Te oczy, w które chciała patrzeć wiecznie. Ten głos. Ten głos, który...
- Hej, słyszysz mnie? – Chłopak, nieco zniecierpliwiony, zamachał dziewczynie ręką tuż przed nosem.
- Tak... Tak, oczywiście. – W końcu zdołała się uśmiechnąć. – Cześć.
- Słuchaj, spotkalibyśmy się dziś po szkole? Na przykład w parku? – Marek właśnie proponował jej randkę. MAREK proponował JEJ randkę. RANDKĘ. Spokojnie, wystarczy oddychać głęboko.
- Jasne. To o której? – Właśnie tak, z rezerwą, ale uprzejmie.
- Koło piątej?
- Dobra, super.
Kamila bezwładnie opadła na trawę, patrząc w ślad za oddalającym się w kierunku środka boiska chłopakiem z jej marzeń.
*
Robert Klonowicz siedział przy kawiarnianym stoliku, bawiąc się srebrzystą komórką. Obracał ją w dłoniach, nie wiedząc co innego mógłby zrobić z rękami. Specjalnie przyszedł za wcześnie. Lubił przychodzić wcześniej, wtedy czuł się spokojniejszy. Był typem obserwatora. Widział dużo i wyciągał wnioski. Zwykle słuszne. Nie zamówił niczego, bo stwierdził, że to byłoby niegrzeczne. Wolał poczekać na tę dziewczynę, której miał zwrócić telefon. Na razie wsłuchiwał się w muzykę płynącą z pobliskiego głośnika. Nie mógł rozpoznać rytmu, składał się ze zbyt wielu uderzeń. Jednak całość podobała mu się.
Gdyby zamknął oczy, z pewnością przeniósłby się do Kolumbii pomiędzy tancerki, patrząc na dojrzewającą kawę. Nie zamykał jednak oczu, bo zajęty był obserwowaniem wnętrza. Masywny kontuar z ciemnego drewna skrywał zapewne mnóstwo wypełnionych szklankami, kieliszkami, filiżankami, buteleczkami, i Bóg wie jeszcze czym, półek. Stoliki i krzesła wykonane były z równie ciemnego drewna, co kontuar, ale one sprawiały wrażenie lekkich i wygodnych. Wokół panował półmrok, bo ciemnobeżowe zasłonki odcinały knajpkę od zielonych parkowych drzew. Nagle dyskretny dzwoneczek umieszczony nad drzwiami subtelnie zabrzęczał, a próg przestąpiła brązowowłosa dziewczyna, którą Robert zapamiętał z kina.
Wysoki blondyn poderwał się z krzesła, gdy tylko ją zobaczył. Kamila nie spodziewała się takiej galanterii. Sądziła, że Tajemniczy Znalazca po prostu do niej pomacha, jeśli w ogóle się pojawi. Tymczasem chłopak już podszedł do niej i elegancko wskazywał na stolik, przy którym przed chwilą siedział. Dziewczyna posłusznie podeszła do krzesła. Gdy mijała zielonookiego chłopaka, poczuła przyjemną woń męskich perfum. Przez króciutką chwilę upajała się tym zapachem, ale gdy tylko postąpiła krok naprzód, nie czuła już nic poza aromatem kawy, cynamonu, wanilii i innych przypraw, unoszącym się w kawiarence.
- Jestem Robert Klonowicz. – Przedstawił się, kiedy usiedli. Podał Kamili dłoń.
- Kamila Ziętek. – Przez chwilę twarz Roberta miała nieodgadniony wyraz: zastanowienie mieszało się z częściowym zrozumieniem i ledwo dostrzegalną nutką źle ukrytej zazdrości. Jednak prawie natychmiast na powrót uśmiechnął się pogodnie.
- To chyba twoje. – Rzekł, przesuwając mały srebrny aparacik po blacie.
- Tak, dziękuję. – Kamila była naprawdę wdzięczna. – Już myślałam, że ktoś mi ją ukradł.
Po kilku minutach wysoki siedemnastolatek o ciepłych, zielonych oczach i brązowowłosa dziewczyna gawędzili i śmiali się niczym starzy przyjaciele. Piętnastolatka nawet nie zauważyła, że spędziła prawie godzinę rozmawiając z nowopoznanym chłopakiem i popijając gorącą czekoladę.
- Jak późno! Wybacz, ale jestem umówiona dosłownie za pięć minut.
- Nie ma sprawy. Zdzwonimy się, dobra? – Mówił, odprowadzając Kamilę do drzwi knajpki.
- Tak, jasne. – Rzuciła trochę nieuważnie, po czym, pod wpływem nagłego impulsu, przytuliła Roberta na pożegnanie i zniknęła w gąszczu alejek.
Chłopak przez chwilę stał oniemiały. „Dzień pełen niespodzianek”, pomyślał. Następna niespodzianka czekała na niego przy stoliku pod parasolem.
- Gosia. – Stał nieruchomo. Wciąż czuł się oszukany, zwłaszcza, że dowiedział się, iż dziewczyna wystawiła go do wiatru z premedytacją.
- Hej. – Uśmiechnęła się smutno, ze zrezygnowaniem. – Przepraszam. Chociaż to pewnie nie ma znaczenia. Ładna ta twoja nowa dziewczyna. – Z oczyma pełnymi łez uciekła, nie czekając na wyjaśnienia.
- Ale to nie jest moja dziewczyna... – Szepnął do siebie Robert. Zamurowało go na kilka sekund, ale gdy tylko zrozumiał co się stało, pobiegł w ślad za Małgosią.
Parkowa wiewiórka, przyzwyczajona do obecności ludzi, zatrzymała się na środku trawnika. Stanęła na tylnych łapkach, zadarła nosek w górę. Jej wąsiki poruszały się w szaleńczym tempie. Gwałtownie pokręciła głową i w mgnieniu oka zniknęła pośród bujnych liści pobliskich krzewów.
- Taka wiewiórka to ma fajnie - śpi, je i biega po trawie. – Mruknął do siebie lekko zdenerwowany brunet, przechadzający się wokół umówionego miejsca. Zerknął na zegarek. Kamila spóźniała się. „Dlaczego akurat teraz musiała mi się zacząć podobać? Teraz, kiedy ten głupi zakład...”
W tej samej chwili zza zakrętu wyłoniła się sylwetka dziewczyny. Marek już z daleka otaksował ją wzrokiem i uśmiechnął się do siebie, a nawet pogratulował sobie w myślach wyboru. Z dala od szkolnych murów, w bardziej swobodnym stroju i bez zmęczenia wypisanego na twarzy, Kamila wręcz promieniała.
- Hej! – Powiedziała lekko zdyszana. – Przepraszam, ale...
- Nieważne, nic się nie stało. – Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Chodź, coś ci pokażę.
Po tych słowach chłopak złapał nieco zmieszaną koleżankę za rękę i stanowczo poprowadził poprzez gąszcz alejek. W końcu stanęli. Kamila patrzyła z osłupieniem. Nigdy jeszcze nie była w tej części parku. Wysokie drzewa, klony, dęby i buki, rzucały rozmigotane, zielonkawe cienie na wielobarwne kwiaty. Pomiędzy kępkami kwiatów buszowały wiewiórki. Wszędzie unosił się zapach fiołków, a powietrze napełnione było rozkosznym brzęczeniem owadów. Białe, żółte i wzorzyste motyle fruwały tuż obok nóg pary.
- Jak pięknie! – zdołała wykrztusić dziewczyna.
- Lubię tu przychodzić, relaksuję się. – Puścił do niej oko. – Chodź, tam można usiąść.
Kamila spędzała właśnie jeden z najlepszych dni w życiu, ale jej towarzysz, mimo że wydawał się zadowolony i rozluźniony, wciąż gryzł się tajemniczym zakładem i swoją wcześniejszą rozmową z przyjacielem.
*
Robert biegł za swoją dziewczyną, która, zupełnie nie przejmując się wyznaczonymi ścieżkami, kluczyła między drzewami. Nagle, potknęła się o wystający korzeń i runęła jak długa na ziemię. Przez dłuższą chwilę się nie poruszała, chłopak przestraszył się nie na żarty.
- Gosia! Gosiu, nic ci nie jest? – Krzyczał, podbiegając do niej. Pomógł jej się podnieść i zaprowadził do najbliższej ławki, nie bacząc na jej protesty. Dopiero gdy usiedli, przyjrzał jej się uważnie. Miała zdarte kolana i zapuchnięte od płaczu oczy.
- Słuchaj. – Powiedział, zanim zdążyła się odezwać. – Nie mam nowej dziewczyny, nadal cię kocham, chociaż zostawiłaś mnie na lodzie. Nie zamierzam z tobą zerwać, bo na tym polega miłość - na wybaczaniu. – W miarę, jak mówił, Gosia coraz szerzej otwierała oczy. Gdy skończył, uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję, opierając mu głowę na ramieniu. Po jej policzkach popłynęły łzy, a Robert zatopił się w myślach: „Dziewczyny są jednak dziwne – kiedy im smutno, płaczą, kiedy się wkurzą, płaczą, ale żeby płakać ze szczęścia? Nigdy nie zrozumiem.”
Skromny, biały motylek usiadł na pobliskiej stokrotce. |
|
|
Ireath |
Wysłany: Wto 16:08, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
Ten Marek jest gupi (ale milo o nim mówię) No i oczywiście czekam co będzie dalej Violethia |
|
|
Violethia |
Wysłany: Pon 19:26, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
Nie chcę Wam wszystkiego na raz wrzucać, bo nie mam AŻ tyle w zapasie, żeby Wasz głód nakarmić Miałam zastój w pisaniu z powodu wakacji, ale teraz już wracam do siebie;) |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Pon 16:04, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
Ten Marek Grrrrrrrrrr nie znosze już go. Mało wierzę, że zmądrzeje. Choć z komórką dziewczyna ma szczęście. |
|
|
Violethia |
Wysłany: Pon 15:51, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
A prosze bardzo - jest wiecej!
Kamila zamknęła się w kabinie. Chciała pobyć sama i przemyśleć kilka spraw. Niemal automatycznie wyjęła z plecaka zeszyt do biologii i otworzyła go na ostatniej stronie. W tym samym momencie w drzwiach od łazienki ukazała się w nich grupka dziewczyn z trzeciej klasy. Kamila nawet nie zwróciła uwagi na trzask zamykanego zamka.
Uwagę dziewczyny zwróciło dopiero jej imię wypowiedziane przez którąś z trzecioklasistek.
- Widziałyście tą Kamilę z 2D?
- Tę, która nosi taki paskudny plecak?
- Taa... Ona w ogóle jest dziwna, słyszałam, że mieszka w jakiejś budzie na działkach, bo nie ma kasy na normalne mieszkanie. – Dziewczyna użyła takiego tonu, jakby opowiadała dowcip. Chóralny wybuch śmiechu spotęgował to wrażenie.
- Gośka mi mówiła, że ona ma tylko jedne spodnie, tylko je przefarbowuje, żeby nie było widać przetarć.
Kamila starała się powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Kilka złośliwych uwag później zadzwonił dzwonek, więc trzecioklasistki niespiesznie opuściły łazienkę. Kamila, wycierając oczy rękawem, ostrożnie wyszła na korytarz. Nie miała ochoty wracać na lekcje, nie wytrzymałaby na matematyce. Postanowiła przejść się po parku.
Na szczęście, w ciągu kilku ostatnich dni śnieg stopniał, słońce zaczęło przygrzewać, a trawa zazieleniła się. Gimnazjalistka spacerowała alejkami, nie zwracając uwagi na nieśmiałe trele ptaków, ani na wszędobylskie ciepłe promyki. Pochyliła głowę, skuliła ramiona, czarno-czerwony plecak niosła w ręce. W końcu, smutna i zrezygnowana, usiadła na ławce, a plecak rzuciła na ziemię. Ukryła twarz w dłoniach, odgradzając się od całego świata. Kiedyś, gdy była mała, myślała, że jeśli zakryje sobie oczy rękami, nikt jej nie znajdzie. Złudzeń została pozbawiona już dawno, ale odruch pozostał.
Dziewczyna myślała nad tym, dlaczego nagle, z nieznanej nikomu dziewczyny, stała się obiektem drwin. Nawet nie znała tamtych dziewczyn, nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej słyszała ich głosy. Kamila miała niewielu znajomych, nawet w klasie czuła się trochę osamotniona. Nie należała do żadnej grupki, na które podzielili się jej koledzy i koleżanki, czuła, że nie pasowała do nich. Może dlatego, że nie miał jej kto obronić przed szykanami, te dziewczyny ją obgadywały? Skąd się wzięły te plotki?
Ponure rozmyślania przerwała jej czyjaś obecność. Usłyszała głos, bez wątpienia należący do chłopaka:
- Czemu tak siedzisz sama? – Kamila podniosła głowę, z zamiarem odburknięcia czegoś niemiłego, i zamarła. Patrzyła na twarz chłopaka, którego wypatrywała na każdej przerwie!
- Halo? Tu Ziemia! – Marek Garniak nie rezygnował. Usiadł obok zdezorientowanej dziewczyny.
- Eee... Co tu robisz?
- Wracam do domu, a ty? – Kamila rzuciła okiem na zegarek, było po trzeciej.
- Nieważne, chyba muszę już iść... – Kamila Ziętek gwałtownie poderwała się z ławki, jakby ta parzyła.
- Hej, nie uciekaj! Jak się nazywasz? – Marek też wstał, zarzucił na ramię plecak.
- Kamila...
- Ja Marek, Marek Garniak. Chodzisz do tej samej szkoły co ja, prawda? Widziałem cię parę razy na korytarzu.
- Tak... Jestem w 2D. – Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Wiesz, muszę teraz lecieć, ale pogadamy w szkole, okay?
- Tak, to cześć. – Kamila uśmiechnęła się szerzej i ruszyła w stronę domu, oglądając się w ślad za oddalającym się chłopakiem.
***
Niewysoka gimnazjalistka raźno maszerowała w stronę osiedla, na którym mieszkała. Uśmiechała się do słońca, do ptaków, do rozwrzeszczanych dzieci buszujących w piaskownicy. Z plecaka wygrzebała klucze do mieszkania. Wchodząc po schodach, rozpamiętywała zdarzenie w parku. Nie mogła doczekać się jutra!
Już-już miała przekręcić klucz w zamku, gdy drzwi otworzyły się same i stanęła twarzą w twarz z ojcem. Pan Roman Ziętek był wysokim, postawnym mężczyzną. Mała łysinka pośrodku głowy i sumiaste wąsy dodawały jego postaci dostojeństwa. Twarz ojca Kamili była zagniewana, ale dziewczyna była pewna, że tata ze spokojem wysłucha jej wyjaśnień. Wiedziała też, że kara na pewno jej nie minie.
- Kamila! Wejdź. – Ojciec pozwolił dziewczynie zdjąć bluzę i zaprowadził ją do kuchni.
- Siadaj! – Pan Roman zawsze zadziwiał stoickim spokojem i zimnym tonem głosu, nawet, gdy był naprawdę wściekły. – Wytłumacz mi, dlaczego uciekłaś z trzech lekcji?
- Tato... – Kamili nie bardzo uśmiechało się zwierzanie własnemu ojcu, jednak pod groźnym wzrokiem rodziciela ugięła się i opowiedziała o plotkach. Pan Ziętek zmarszczył brwi, przez chwilę zastanawiał się nad czymś, po czym powiedział:
- Nie rozumiem, dlaczego rozmowa tych dziewczyn tak cię poruszyła. Dobrze wiesz, że to wszystko kłamstwa. Nie powinnaś uciekać z lekcji i nic nie usprawiedliwia twojego zachowania. Przez tydzień nie masz prawa zbliżyć się do komputera. Żadnego ale! Masz nadrobić zaległości.
Kamila zrezygnowana poszła do swojego pokoju. Usiłowała skupić się na pracy domowej, ale myśli wciąż ulatywały jej w stronę parku.
***
Marek Garniak, wysoki brunet, chłopak, który zawrócił w głowie niejednej dziewczynie, siedział rozparty w eleganckim fotelu. W prawej ręce trzymał srebrzystego pilota od wieży, a w lewej wysoką szklankę ze schłodzoną Coca-Colą. Z lekceważeniem wypisanym na twarzy przysłuchiwał się słowom wieloletniego kumpla, starszego o rok Roberta.
- Nie patrz tak na mnie, Marek. – Blondyn pochwycił spojrzenie kolegi. – Mówię ci, wycofaj się z tego. Ta dziewczyna się załamie, jak wszystko wyjdzie na jaw.
- Ech, Robercik, ty zawsze taki szlachetny. Nic jej nie będzie, przeżyje najwspanialsze chwile w życiu, a ja też na tym skorzystam. I wszyscy zadowoleni. – Chłopak nonszalancko wymachiwał pilotem.
- Nadal uważam, że powinieneś dać sobie spokój. – Zielone, usiane ciepłymi plamkami oczy siedemnastolatka wyrażały prośbę. – Posłuchaj mnie.
- Posłuchałem, wystarczy? – Brunet zaczynał tracić cierpliwość. – A z resztą, co ci do tego? Nawet jej nie znasz.
- Ciebie się nie da przekonać. Trudno. Słuchaj, muszę lecieć, świat mnie wzywa.
- Dobra, ziom. Widzimy się jutro? – Marek wstał, przybił piątkę przyjacielowi i odprowadził go do drzwi.
- Tak. Jutro... To cześć!
Ciężkie drzwi zamknęły się z hukiem. Trzecioklasista usiadł z powrotem w fotelu i zamknął oczy, słuchając ostrych dźwięków perkusji płynących z głośników.
***
Robert umówił się z Gosią pod kinem, za piętnaście czwarta. Niecierpliwie przemierzał wyłożoną drobnymi płytkami podłogę korytarza. Zerknął na zegarek – ustalona godzina minęła dwadzieścia minut temu, film miał zacząć się za chwilę.
Wściekły blondyn gniewnym krokiem wszedł na salę kinową. Odnalazł swoje miejsce i usiadł, zerkając na puste siedzenie obok. Reklamy już się kończyły, komedia romantyczna, którą miał oglądać z dziewczyną, która, jak mu się zdawało, była warta jego uwagi, rozpoczynała się. Oczywiście ona wybierała tytuł, Robert wolałby film akcji. Światło zgasło i nic już nie przeszkadzało Robertowi w rozmyślaniach. Jego dusza miotała się od zrezygnowania do niepokoju, od gniewu do ulgi, od zdecydowania do wahania. Setki, tysiące pytań kłębiły się w głowie nastolatka, gdy główny bohater filmu zrozumiał, że kocha Rebekę, a nie Dominikę. Czemu nie przyszła? Stało się coś, czy po prostu go olała?
Gdy film się skończył, zdegustowany chłopak jako jeden z pierwszych skierował się do wyjścia. Przed nim szła dziewczyna z brązowymi włosami, na oko trochę młodsza od niego. Nagle z kieszeni kurtki wypadł jej mały, srebrzysty telefon. Robert podniósł go i wyprostował się, z zamiarem zawołania właścicielki, ale nie mógł jej nigdzie dostrzec. Postanowił, że zadzwoni na jej domowy numer i powie, że znalazł telefon. Szybko znalazł odpowiedni numer i już chciał wcisnąć zieloną słuchawkę na klawiaturze swojej komórki, gdy dotarło do niego, że przecież ona na pewno nie zdążyła wrócić do mieszkania. „Zadzwonię wieczorem” pomyślał.
***
Kamila wróciła do domu. Pomimo zapewnień koleżanek, film nie podobał się jej. Po prostu dziewczyna nie gustowała w tanich, mało ambitnych romansach. Przybita wyszła z kina, zasmuciła się jeszcze bardziej, gdy zauważyła brak telefonu komórkowego. „Pewnie ktoś mi ukradł” pomyślała, przekraczając próg domu.
Tata jeszcze nie wrócił z pracy. Często pracował w soboty. W ogóle często pracował. Kamila nie przejmowała się tym, bo wiedziała, że ojciec ją kocha. Rozumiała, że pieniądze są potrzebne, ale czasami chciałaby, żeby tata częściej pojawiał się w domu. Teraz jednak, cieszyła się, że ojca jeszcze nie ma. Miała czas, aby przemyśleć sprawę komórki i wymyślić jakieś rozwiązanie.
Gosia Radomska, uczennica trzeciej klasy gimnazjum przez cały dzień walczyła ze sobą, czy jednak nie pójść do kina. Jednak w końcu zawierzyła radom koleżanek. „Jak kocha, to poczeka.” – tak mówiły. Radziły też, żeby trzymała go na dystans, bo przeczytały w najnowszej „Dziewczynie”, że chłopcy szybko się nudzą, jeśli nie muszą zdobywać ukochanej.
Coś jednak mówiło Gosi, że źle zrobiła. Postanowiła, wbrew zakazom przyjaciółek, zadzwonić do Roberta i wytłumaczyć swoją nieobecność. Wykręcając numer, dziewczyna słyszała muzykę płynącą z telewizora – jej siostra właśnie skończyła oglądać Dobranockę. Gosia przyłożyła słuchawkę do ucha i w napięciu czekała, aż Robert odbierze...
*
Szczupła dziewczyna siedziała na brzegu wersalki, zaciskając dłonie na wzorzystej narzucie. W napięciu czekała na powrót ojca. Wraz z wybiciem pół do ósmej rozległ się nieco przytłumiony dźwięk dzwonka. Siedząca drgnęła i przez moment pomyślała, że może ojciec zapomniał kluczy, co był do niego zupełnie niepodobne. Nie zdążyła się jednak zdziwić w duchu, bo prawie natychmiast zrozumiała, że to telefon dzwoni. Wstała i pospiesznie skierowała się w stronę przedpokoju.
- Słucham? – ze słuchawki wydobył się męski głos, którego właściciel powiadomił ją, że znalazł jej komórkę i chciałby ją zwrócić. Kamila zawahała się, a jeśli to jakiś zboczeniec? W końcu jednak zgodziła się na spotkanie.
Nieco rozluźniona, poszła do swojego pokoju. „Jutro o czwartej w kawiarni przy parku” – pomyślała, uśmiechając się do siebie. W tym momencie drzwi od mieszkania otworzyły się i stanął w nich tata.
- Jak ci minął dzień, córciu? – Kamila nienawidziła, gdy zwracał się do niej w ten sposób, ale dziś nic nie mogło zepsuć jej humoru.
- Świetnie!
*
- Marek! Marek!
Brunet zatrzymał się w pół kroku i obejrzał za siebie. „No tak, Gośka”, pomyślał z rozdrażnieniem. Przywołał na twarz pogodny uśmiech, pomachał dziewczynie swojego kumpla i ruszył w stronę szkoły.
- Hej, zaczekaj! – Zdyszana blondynka w końcu go dogoniła. – Nie wiesz, co się dzieje z Robertem? Wczoraj nie mogła się do niego dodzwonić.
- Nie jestem jego stróżem. Z resztą, może był zajęty. Nie przejmuj się tak, nic mu nie będzie, już jest duży. – Po tych słowach zręcznie wyminął pokaźną grupkę uczniów tarasującą wejście do szatni i zniknął w tłumie, zostawiając nieco ogłupiałą dziewczynę.
- Teraz muszę tylko znaleźć Kamilę... |
|
|
Ireath |
Wysłany: Pon 15:04, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
Wszystko pięknie,ładnie tylko dlaczego taki krótki? Z niecierpliwością oczekuję nastepnej części |
|
|
Violethia |
Wysłany: Pon 12:47, 07 Sie 2006 Temat postu: Tytuł roboczy - Cinderella911 |
|
Opowiadanie obyczajowe, chyba tak to się klasyfikuje. O ludziach mniej-więcej w moim wieku. Może Wam się spodoba. Napisane mam 10 rozdziałów, wrzucam pierwszy:)
1. Gimnazjum - szkoła życia
Kamila siedziała w ławce w sali biologicznej. Jej koledzy i koleżanki z klasy wpatrywali się w szklany ekran szkolnego telewizora, oglądając dziesięcioletni film na temat mechanizmu krzepnięcia krwi. Dziewczyna ukradkiem szkicowała w zeszycie mangowe postaci.
Długie palce o zadbanych, niepomalowanych paznokciach zaciskała na miękkim ołówku. Zręcznie prowadziła go po papierze, tworząc zarys męskiej twarzy. Piętnastolatka pochyliła się nad kajetem. Proste brązowe włosy opadły jej na twarz, więc zniecierpliwionym gestem odgarnęła je za uszy, w których tkwiły kolczyki w kształcie krzyży Ankh. Nagle Mariola, rudowłosa dziewczyna siedząca w ławce za Kamilą, szturchnęła koleżankę i wyszeptała ostrzegawczo:
- Eryt się na ciebie patrzy! – Biolog, pan Wacław, nazywany był przez uczniów Erytrocytem lub Erytem przez swój sentyment do czerwonych krwinek. Nauczyciel potrafił godzinami rozwodzić się nad cudami natury, jakimi niewątpliwie były ciałka krwi. Uczniowie widzieli już preparaty składające się z krwinek wszelkich żyjących gatunków.
Kamila natychmiast zamknęła zeszyt, schowała do piórnika ołówek, podniosła głowę i z udawanym zainteresowaniem wlepiła niebieskie oczy w kineskop. Film nabierał akcji: kolorowe wykresy i plansze zostały zastąpione przez mikroskopowe fotografie procesu krzepnięcia. Monotonny głos lektora informował, że jony wapnia są koniecznie potrzebne do reakcji, skutkiem której jest utworzenie się strupa.
Pan Wacław czujnie wodził wzrokiem po klasie, szukając nie pochłoniętych filmem uczniów. Gdy jakiegoś zauważył, zapisywał jego nazwisko w notesie, aby później móc zapytać go pod tablicą „na okoliczność oceny niedostatecznej”, co znaczyło tylko tyle, że biedny gimnazjalista nie miał szans wyjść obronną ręką. Kamila była pewna, że jej nazwisko znalazło się tam już na samym początku lekcji, ale nie chciała pogarszać swojej sytuacji. Eryt miał zwyczaj zadawać długie referaty „wielokrotnym przestępcom”.
W końcu, po dłużącej się niemiłosiernie lekcji, dał się słyszeć upragniony dźwięk: terkoczący, raniący uszy dzwonek. Młodzież z rykiem wysypała się na korytarze. W okolicy sklepiku utworzył się gigantyczny zator. Kamila usiłowała przepchnąć się w stronę łazienki, gdy nagle stanęła jak wryta. Z naprzeciwka do kolosalnej sklepikowej kolejki zbliżał się wysoki piwnooki brunet.
- Marek... – szepnęła Kamila na widok chłopaka, którego dokładny portret znajdował się na końcu zeszytu od biologii. Brunet pomachał do kogoś stojącego za plecami brązowowłosej. Kamila wzdrygnęła się, po czym w końcu przypomniała sobie, gdzie miała iść. Po drodze wyrzucała sobie swoją głupotę i nieśmiałość. Mogłaby mu się przynajmniej przedstawić... |
|
|
|
|