|
Autor |
Wiadomość |
Ireath |
Wysłany: Pią 8:09, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
Jak zwykle świetne |
|
|
Violethia |
Wysłany: Czw 8:47, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
Myzrael jeszcze nigdy nie znalazł się w tej części pałacu. Szedł onieśmielony za sługą cesarzowej. W sali tronowej było tylko kilka osób. Gdy przekroczył próg i ruszył w kierunku monumentalnego tronu po ciemnobłękitnym dywanie, Adana władczo machnęła ręką. Na ten znak salę opuścili: grupka kolorowych dworzan, dwóch nadętych ministrów i wyniosły doradca. Były adept Akademii Imperium myślał, iż został sam na sam z władczynią, jednak po chwili ujrzał czarnowłosego człowieka siedzącego tuż obok tronu.
Gothrey – nowoprzybyły dworzanin Adany. Był szczupły, półanioł nie mógł ocenić jego wzrostu, gdyż siedział. Ubrany w obszerny kubrak i szerokie spodnie, przez ramię miał przewieszoną dużą płócienną torbę.
Druid? A może jakiś uzdrowiciel?
Przyglądając się twarzy człowieka, Myzrael widział chude pociągłe policzki, ciemne włosy sięgające ramion, gdzieniegdzie zaplecione w warkoczyki zakończone drewnianymi koralikami. Brodę także zdobiło kilka nierównej długości splecionych kosmyków. Spod wąsów wyzierały szerokie usta, a nad nimi pyszniły się wydatny nos i oczy... Oczy, które mogłyby pojawić się w niejednym koszmarze sennym. Przenikliwe i lekko zamglone, ale wszystkowidzące. Zielonobrązowe, przywodziły na myśl drzewa i szumiący las.
Adana spojrzała na Myzraela wyniośle, unosząc podbródek.
- Jak się czuje mój gość? – Zatroskane spojrzenie, mimowolne zmarszczenie czoła, czy to właśnie jest TA Adana, o której opowiadano półaniołowi?
- Doskonale, dziękuję Waszej Wysokości.
- Opowiedz nam zatem o swojej, jak to nazywasz, misji. – Cesarzowa zdawała się nie zauważać obecności uzdrowiciela. Widząc niepewne spojrzenia rzucane przez Myzraela w stronę człowieka, powiedziała:
- Darzę Gothreya pełnym zaufaniem, mów.
Niezbyt uspokojony adept Akademii pokrótce zreferował przebieg swojej wyprawy, nadzieje i obawy związane z nią, opowiedział o sobie i Imperium. Adana słuchała z uwagą, lekko kiwając głową. Wspominała.
Gdy jej gość zamilkł, przemówiła. Myzrael wzdrygnął się na dźwięk jej głosu – lodowatego i wrogiego.
- Pamiętasz dzień, gdy twój umysł nawiedził Nataniel? – Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. – Nie próbuj się z nim kiedykolwiek kontaktować. Zostaniesz tutaj, chyba, że Naori poprosi o twój powrót do Imperium.
Półanioł otworzył usta, żeby zaprotestować, ale Adana przerwała mu ruchem dłoni.
- Możesz zwiedzać miasto, moja biblioteka stoi dla ciebie otworem, jednym słowem, jesteś moim gościem. I będziesz nim, aż do chwili, gdy powrócisz do Imperium lub złamiesz prawo. A teraz wyjdź.
Myzrael z trudnością skłonił się, całą siłą woli zmusił się aby nie wybiec z sali. Wyszedł spokojnie, z tym samym spokojem pokonał zawiłe korytarze pałacu, a gdy tylko znalazł się w swojej komnacie, wybuchnął. Czuł gorycz i złość. Jak ona może? Jak może go zatrzymywać? Jak może mu zabraniać kontaktować się z NIM? Jak może niczym nie uzasadniać swojego postępowania?
- Zamilcz! – Fuknął na ptaka, który najwyraźniej miał wielką ochotę odpowiedzieć mu na pytania. – Wiem, że jest cesarzową! Wiem, że ona wie o wiele więcej o NIM! Wiem!
Niczym mały chłopiec rzucił się na łóżko, ale w tym momencie jego wzrok padł na małą książeczkę leżącą na szafce nocnej. Na wymalowanego na okładce smoka i ukryty wśród kwiatów tytuł. Dlaczego wcześniej go nie zauważył? „Bo nie byłeś gotów” Glos w jego głowie zaskoczył go, ale wydawał się swojski, jakby był tam od zawsze.
Myzrael, zanim zaczął czytać, rzucił ostatnie spojrzenie na okładkę, gdzie widniały szkarłatne litery, układające się w tytuł „Legenda Nataniela” .
Czarnowłosy chłopak powoli wstał z fotela i podszedł do Violethii. Ironiczny uśmiech wciąż gościł na jego wargach, gdy dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję,
- Jak myślisz, co teraz zrobię? – szepnął jej do ucha.
- Myślę, że... – Złożyła delikatny pocałunek na jego policzku. – Pójdziemy teraz do sypialni.
- A po co? – Wydawał się rozbawiony.
- Żebym mogła rzucić w ciebie poduszką!
- Ze mną nie ma tak łatwo, skarbie. Nigdy ci się nie uda we mnie trafić.
- Tak uważasz?
Za odpowiedź wystarczył jeden drwiący uśmiech. Dziewczyna złapała czarnoskrzydłego za nadgarstek i pociągnęła w stronę masywnych drzwi. Ten z ociąganiem poddał się.
Kilka tygodni po rozmowie z cesarzową, czarnowłosy półanioł siedział w pałacowej bibliotece i przeszukiwał stosy pożółkłych zwojów.
- Myzraelu!
Półanioł podniósł głowę znad pamiętnika pisanego w prawie wymarłym języku. Ujrzawszy wołającego, rozpromienił się. Wstał, rozprostowawszy ciemne skrzydła. Ukradkiem schował do wiszącej na oparciu krzesła torby czytany przed chwilą zwój. „Dokończę później”
- Szukałem cię, bo chciałem ci coś pokazać.
- Dobrze. – powiedział, wyczekująco patrząc w oczy Thomasowi.
- Ale nie tutaj, musimy wyjść do ogrodu.
„Kolejny niedorzeczny pomysł synka cesarzowej” pomyślał Myzrael z ironią. Nie wiedzieć czemu, Otwartość i szczerość Thomasa działała mu na nerwy. Przyszły władca Iret przez całą drogę mówił coś o swoim nowym wynalazku, objaśniał jego działanie, snuł wizje dotyczące zastosowań. Adept Akademii nawet nie usiłował go słuchać, ale mimo to każde słowo zapisywało się gdzieś w podświadomości – szkolenie dawało o sobie znać. Dlaczego wciąż nie mógł sobie przypomnieć, co takiego szczególnego jest w Iret i jego władczyni? Przecież doskonale pamiętał, że Naori z rozrzewnieniem wspominał ten świat i Adanę.
W ogrodzie nie zauważył niczego nowego, żadnej skomplikowanej maszynerii, żadnych trybików, żadnego kolosalnego urządzenia. „No tak, jestem na Iret. Żadnych komputerów.” Tymczasem Thomas wyjął z kieszeni mały sześcian wykonany z przezroczystej substancji. Bił od niego chłód. „Czyżby lód?” Jakby wyczuwając myśli Myzraela, Thomas uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową. Czarnowłosy zmarszczył brwi. Syn Adany ostrożnie postawił sześcianik na fioletowym piasku. Nic się nie stało. Zawiedziony Myzrael poprawił torbę na ramieniu i już chciał odejść, gdy poczuł, że energia przezroczystego sześcianu zauważalnie wzrosła – to Thomas położył na nim zielony listek. Do niedawna żywy, teraz zwęglony, powoli zamieniał się w popiół.
- Kondensuje w sobie energię pobraną z otoczenia, jeśli go włączyć. – Thomas szepnął kilka słów i bez wahania podniósł swój wynalazek i schował do kieszeni. – Zobacz, nawet piasek jest teraz zimny.
Miał rację, piasek, cały dzień magazynujący ciepło promieni słonecznych, teraz powoli wilgotniał od skraplającej się na nim pary wodnej. Kwadratowa kałuża na ścieżce.
Nareszcie w swojej komnacie. Za oknem ciemność, wilgotne, nocne powietrze. Myzrael siedział przy swoim biurku i przy świetle samotnej świecy czytał.
„...a potem rozpadłem się na miliardy cząsteczek. Nic nie czułem, niczego nie widziałem, a może po prostu ni chciałem. Bałem się tego, że mój mózg ulegnie uszkodzeniu. Wiem praktycznie wszystko o portalach i ich działaniu. Wiem, że najmniejszy błąd w obliczeniach może sprawić, że zmaterializuję się, dajmy na to, kilka metrów pod powierzchnią ziemi. Wtedy nie przeżyłbym, aby o tym opowiedzieć, bo cząsteczki mego ciała pomieszałyby się z cząsteczkami minerałów zawartych w glebie, co uniemożliwiłoby całkowite i poprawne zmaterializowanie się mojej osoby. Uderzenie gorąca, które zaparło mi dech, nie pochodziło od portalu. To była atmosfera docelowego świata. W moim mniemaniu było to Nevahell – pustynny świat, zamieszkany przez Troidów. Wielcy, w wolnym przekładzie na język Ethennu – Troidzi, byli istotami właściwie legendarnymi. Według mitu, ich przywódcą jest wielki wojownik, anioł, którego imię zostało zakazane. Był on jednym z najszlachetniejszych przedstawicieli rasy, o najczystszej krwi i najznamienitszym nazwisku. Jednak z nieznanych nikomu powodów zdradził. Nikt już nie pamięta na czym polegała jego zdrada, jednak przekłady mówią o niezwykle podłym i karygodnym czynie. W każdym razie Rada Imperium skazała Go na banicję. Wygnano Bezimiennego na Nevahell – świat pustynny i, jak wtedy uważano, niezamieszkany. Jednak Nienazwany znalazł tam sprzymierzeńców. Nie wiadomo, czy żyli oni wcześniej na Nevahell, czy może On ich sprowadził. To właśnie Troidzi. Są niebezpieczni i lubią zabijać. Swego czasu kilka światów zniknęło bez śladu. Mówi się, że to sprawka Nienazwanego i jego poddanych, jednak nie udowodniono im żadnej winy. Nie został nikt, aby opowiedzieć o najeźdźcach. Ja osobiście nie daję wiary tej opowieści, gdyż, jak wiadomo, to legenda, a legendy mają to do siebie, że niewiele w nich prawdy.
Najprawdopodobniej portal wyrzucił mnie kilka metrów nad powierzchnią planety, ponieważ moim pierwszym wspomnieniem z tego świata jest przejmujący ból w całym ciele. Nie zdarłem sobie skóry, bo spadłem na piasek o fioletowej barwie. Sypkie wydmy pokrywały cały horyzont. Pamiętam też zapach, ostry i ciężki...”
Fioletowy piasek? Gryzący zapach? Czyż nie tak zaczęła się przygoda Myzraela? Półanioł pełen wątpliwości ocknął się z policzkiem na starożytnym zwoju. Szukał, ale nie mógł odnaleźć fragmentu o Troidach, aby przeczytać go jeszcze raz. Przetarł oczy o jeszcze raz rzucił okiem na pergamin.
„Po nocnym spotkaniu, które przeciągnęło się prawie do samego świtu, czułem ogromne zmęczenie. Rzuciłem się na łoże z nadzieją na kilkugodzinny sen, jednak ten nie przychodził. Męczyły mnie wątpliwości i pytania bez odpowiedzi. Czułem tępy ból rozchodzący się po wszystkich członkach mojego ciała i ciężar powiek, które z ledwością mogłem unieść na kilka milimetrów. Mimo niewyspania, wycieńczenia podróżą i mojej szczerej chęci, upragnione zapomnienie nie przychodziło, co więcej miałem coraz mniejszą ochotę na odpoczynek. Postanowiłem wyjść na zewnątrz i przewietrzyć moje skołowane myśli. Lekki zefirek wiał od wschodu i niósł ze sobą wilgotne, lekkie powietrze, które napełniało mnie optymizmem. Na dworze było zimniej niż przewidywałem, więc po krótkiej chwili zmarzłem dostatecznie, aby pomyśleć o powrocie do pałacu.
Wśliznąłem się do swojej komnaty i usiadłem na sofie tuż obok biblioteczki wypełnionej książkami, które były jakby specjalnie dobrane dla mnie. Albo poprzedni mieszkaniec miał podobne zainteresowania i gust, albo ktoś tutaj znał mnie dostatecznie dobrze, aby wypełnić te półki moimi ulubionymi tytułami. Pośród woluminów znalazłem tomy poświęcone astronomii, starożytnej i nowej magii, historii aniołów i ludzi, stare legendy i podania, a nawet moje ukochane „Przygody Alchemika”. Moją uwagę zwróciła nieznana mi dotąd publikacja: mała książeczka oprawiona w, jak mi się zdawało, srebrzystobiałą skórę. Na jej grzbiecie nie był wytłoczony żaden znak, więc zdjąłem ją z półki. Złocone brzegi stron i okładka wykonana nie ze skóry, lecz z drobniutkich perełek, idealnie identycznych rozmiarów i kształtu, które połączone były ze sobą nićmi tak cienkimi, że prawie niewidocznymi, sprawiały nadzwyczajne wrażenie. Front tego arcydzieła ozdabiał wymalowany purpurową farbą kwiecisty motyw i smok z przerażająco otwartą paszczą.”
Myzrael automatycznie odwrócił się i zobaczył małą, srebrzystobiałą książeczkę ze smokiem na okładce, leżącą na szafce przy łóżku. Wcześniej jedynie przekartkował ją i przeczytał kilka zdań na chybił trafił. Teraz spojrzał na tomik z nowym zainteresowaniem.
I jak na razie, na tym koniec - nie napisałam więcej. Może kiedyś Jesli Wam się podoba |
|
|
Ireath |
Wysłany: Śro 16:57, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
Mi się też najbardziwej podobał ten fragment co tobie |
|
|
Violethia |
Wysłany: Wto 17:38, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
Sędziwy anioł obdarzony fiołkowymi oczami, w których można było wyczytać tylko to, co on sam chciał ujawnić, siedział przy bogato zdobionym biurku w gabinecie umiejscowionym na najwyższym piętrze wieży Domu Mistrza. W dłoni, opartej o blat ciężkiego mebla, trzymał list od Adany Boskiej, którą miał szczęście (czy może raczej obowiązek) poznać niecałe 20 lat temu. Po jego wargach błąkał się lekki, niezbyt przyjemnie wyglądający uśmiech. W oczach Naoriego czaiła się przekora i złośliwość – uczucia nadzwyczaj nie pasujące do jego wizerunku. Wstał z obitego błękitną skórą fotela, aby rozprostować jasnobrązowe skrzydła i wyjrzeć za okno, z którego widać było oszałamiającą panoramę: krąg miasta otoczony bajecznie kolorowymi łąkami, a w oddali ciemną linię puszczy pełnej okazów flory i fauny, które mogłyby zainteresować niejednego naukowca. Jednak prawie dwustuletniego starca nie interesowały zwierzęta, ani rośliny. Przenikliwy umysł Mistrza był zaprzątnięty myślami o swej dawnej podopiecznej i jej liście. Wiedział doskonale, że Adana nie jest głupia, w końcu sam pomagał jej trenować umysł i uczył najważniejszych zaklęć, aż w końcu w dziedzinie magii i samokontroli nie miała sobie równych. Przewidział, że domyśli się, iż to on spowodował pojawienie się Myzraela na Iret, ale nie miał najmniejszego zamiaru wtajemniczać jej w swoje plany. Postanowił nie odpisywać natychmiast, niech biedna cesarzowa podenerwuje się, pomartwi, a on wyśle jej, powiedzmy po tygodniu, wiadomość, z której Adana nie dowie się niczego konkretnego, ale jednoznacznie dającą do zrozumienia, iż Naori nie ma jej nic do powiedzenia. Stary anioł po raz kolejny uśmiechnął się do swoich myśli.
***
Czarnowłosy człowiek obudził się z głębokiego snu za sprawą impulsu elektrycznego, który komputer wysłał do jego mózgu. Wygrzebał się z jedwabnej pościeli, która rozkosznie rozgrzewała ciało. Stanął na nogach i wcisnął jeden z wielu migocących przycisków na rozległym pulpicie sterowniczym.
W jednej chwili łoże znikło, ukazując surowe, puste wnętrze statku kosmicznego.
Lśniący robot bezszelestnie wsunął się do gabinetu. Na środku stał niebieski fotel, a tuż przy nim masywne biurko zarzucone było różnorodnymi papierami i grubymi woluminami oprawionymi w skórę. Obiektyw cyfrowej kamery, zastępującej droidowi wzrok, ślizgał się po schludnym wnętrzu. W pewnej chwili zielona dioda zalśniła, na moment zabłysło oślepiające światło, pokonując półmrok pomieszczenia. Od dawna nieużywana klisza fotograficzna, znów znalazła zastosowanie: utrwalono na niej kilka słów wypisanych ręką Naoriego na najlepszym ekologicznym papierze, wyrabianym ze sztucznie wyhodowanego gatunku drzewa, które nie ginie po ścięciu. Słowa te były zagadkowe i pozornie bezsensowne. “Nie pozwól, żeby mój uczeń spotkał się z Nim.”
Myzrael czuł strach. Otaczała go ciemność pełna grozy przepojonej lepką chciwością. Jednak głęboko w podświadomości czuł, że mrok jest mu przyjazny. Uciekał przed czymś, a może gonił to... Nie mógł sobie przypomnieć. Ciemność wirowała wokół niego, zagłuszała wszelkie myśli i uczucia. Pozostawał tylko niepokój. Białe plamki zatańczyły mu przed oczyma, brutalnie przerywając doskonałość ciszy. Poczuł ból, gdy świadomość zaczęła powracać. Usłyszał śpiew ptaków. Gdy poruszył dłonią, igiełki chłodu przeszyły jego ciało aż do szpiku. Jęknął cicho. Śpiew stał się głośniejszy. Ptaki... Ptaki krzyczą za oknem... To nie okno. To moja głowa... Ogłuszające dzwonienie zmusiło Myzraela do przebudzenia.
- Najwyższy czas! – skrzekliwy głos odbił się echem w czaszce anioła. Po raz kolejny miał sen. Sen zabierający jego duszy spokój i poczucie bezpieczeństwa. Uciekał przed czymś, co chciało mu pomóc. Wiedział o tym, ale uciekał, wiedziony impulsem... Uciekał czy gonił? Niepewność wciąż powracała. Gonił? Uciekał? Chaos, myśli uciekają przez otwory w rozumie, w sercu. Może to dobrze? Nie mógł uwolnić się od pytań, które z każdym dniem, z każdą chwilą przytłaczały go coraz bardziej.
Duży, ognistopióry ptak siedział tuż obok łóżka, pilnując pół-anioła.
- Najwyższy czas! Eeeee-Ik!
- Najwyższy czas? – powtórzył Myzrael nieprzytomnie.
- A-udiencja! Ik! Ik!
Młodzieniec gwałtownie zerwał się z posłania, szybko wcisnął się w galowy strój, wykonał niezbędne czynności toaletowe i pędem wybiegł z komnaty. Feniks niespiesznie począł czyścić pióra.
- Eeeee-Ik!
a to jest fragment, który osobiście uwielbiam:
Z przestronnej, wyłożonej beżowo-złotą glazurą łazienki dochodziły szum wody, kojący zapach wanilii i wiśni, a także późnogotycka muzyka – wielogłosowy chór. Tony unosiły się, by po chwili opaść, tworząc podniosły nastrój, który ani na moment nie zakłócił przytulnej atmosfery pomieszczenia. Na lewo od drzwi, w płytkiej niszy stała miniaturowa wieża stereofoniczna, a tuż obok kunsztownie wykonany, ciężki stojak na kompakty. Z wysokich głośników, doskonale wkomponowanych we wnętrze, powoli, z nieubłaganą konsekwencją sunęły przytłaczające dźwięki pieśni, drążąc śliskie ścieżki na kamiennej posadzce.
Wśród waniliowo-wiśniowych oparów, w strugach ciepłej wody stałą niewysoka dziewczyna, najwyżej dziewiętnastoletnia. Kołysała lekko biodrami w rytm muzyki, z zamyśleniem spoglądając na krople łączące się w strumyczki, spływające po szklanej szybie. Fiołkowe oczy zmrużyła lekko, gdy pozwoliła, by przezroczysta ciesz zmoczyła jej włosy. Wąskie strumyki zostawiały mokre ślady na jasnym czole, obok ciemnych rzęs, omijając rzadka pokryty drobnymi piegami nos, aby dosięgnąć niezbyt szerokich, pełnych warg, które zwykle, wespół ze stanowczymi, wąskimi, kpiąco uniesionymi brwiami, wyginały się w drwiącym uśmiechu. Trójkątną twarz okalały półdługie, jasnobrązowe włosy.
Violethia pozwoliła, by nieco wody dostało się do jej ust. Czuła słodki smak, zabarwiony nutką korzennego, leśnego aromatu. I kropelką ledwo wyczuwalnej goryczy. Dziewczyna skrzywiła się lekko, wypluła płyn. Wyszła spod prysznica. Dokładnie wytarła się granatowym ręcznikiem, po czym okręciła nim włosy. Podeszła do dużego lustra, z dezaprobatą spojrzała na zaparowane szkło. Przetarła je ręką na wysokości twarzy. Pociągnęła rzęsy czarnym tuszem, przyglądała się przez chwilę swemu odbiciu, po czym sięgnęła po karminową szminkę. Użyła jej oszczędnie. Wiedziała, że nie potrzebuje żadnych kosmetyków
Staranie wytarła włosy. Zrobiła przedziałek po prawej stronie, tuż nad łukiem brwiowym. Związała kosmyki za uszami w dwa zawadiackie kucyki. Niesforna grzywka, jak zwykle, opadała na lewą część czoła. Violethia wciągnęła ciemne bojówki. Sprawnie założyła obcisłą wiśniową bluzeczkę, która podkreślała jej figurę. Na szyi zawiesiła tasiemkę z małym, czarnym kluczykiem. Krytycznie spojrzała w lustro. Zadowolona, przybrała swój zwyczajny, drwiący wyraz twarzy i ruszyła w stronę drzwi, po drodze wyłączając wieżę.
Młody chłopak o czarnych włosach siedział rozparty w ciemnoczerwonym fotelu. Zmrużył duże, ciemne oczy. Idealnie prosty nos i wąskie wargi nie pasowały do tych oczu. Drobna postura także nie. Jedynie szerokie, czarne, połyskujące czerwonawo skrzydła wydawały się idealnie harmonizować z hebanowymi tęczówkami. Luźna koszula, niedbale nałożona, odsłaniała obojczyki. Zawieszony na cienkim łańcuszku klejnot przypominający kształtem łzę rozsiewał tęczowe błyski. Anioł utkwił bezwzględne, zimne źrenice w długim srebrnym sztylecie, który spoczywał w jego dłoni. Obracał go powoli w ręku, mierząc wzrokiem gładką powierzchnię klingi i zdobienia na rękojeści. Orzechowe drzwi za jego plecami otworzyły się. Stanęła w nich dziewczyna ubrana w bojówki.
- Violethia... Wreszcie, już myślałem, że się utopiłaś. – Jego głos był wyprany z jakichkolwiek emocji, mimo to w oczach dziewczyny pojawiły się wesołe błyski. Obeszła fotel i stanęła naprzeciw niego.
- Już myślałam, że się zadźgałeś. Gdybyś naprawdę myślał, że coś mi się stało, to przyleciałbyś mnie ratować.
- Wtedy zobaczyłbym cię nago.
- Wiem, że skrycie o tym marzysz.
- Tak. Nie szkodzi, że jestem prawie pięć razy od ciebie starszy. – Nutka rozbawienia, odrobina sarkazmu, jak zwykle.
- No wiesz, nie wyglądasz. Ciekawe dlaczego?
- Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić. – Znów żadnych emocji, kamienna twarz.
- Ale co ty byś beze mnie zrobił?
- Prawdopodobnie to samo, co robię do tej pory.
- Myślisz, że dojdzie do twojego spotkania z Myzraelem bez mojej pomocy?
- Myślę, że tak. Tylko trochę się opóźni. Ja mam czas.
- Tylko, że Myzrael nie ma go tyle, co ty.
- Dlatego nie zabiję cię. Na razie.
- Mógłbyś być odrobinę milszy.
- Mmm?
- No wstań w końcu z tego fotela. Chodź do mnie. |
|
|
Ireath |
Wysłany: Wto 15:58, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
Robi się coraz bardziej ciekawiej...xD
P.S. Vanessa17 proszę jeśli byś mogła nie pisz post pod postem |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Wto 14:17, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
Dwa pierwsze kojarzyłam to też fakt odrazu rzuca się wyrazisty dla tych zespołów rym ale trzeci cytat pierwszy raz czytałam |
|
|
Violethia |
Wysłany: Wto 14:15, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
Taa - Google, wielka potęga |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Wto 14:11, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
druga to zapomnij o tym :] |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Wto 14:09, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
ale pierwsze i drugie tak ja jeszcze się dowiem co to za piosenki ^^ |
|
|
Gość |
Wysłany: Wto 14:06, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
trzeciego nawet nie kojarze |
|
|
Violethia |
Wysłany: Pon 19:23, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
a trzecie? To też z piosenki |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Pon 16:24, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
Ha jestem wielka przypomniałąm sobie pierwszy to Verba- Pamiętasz
Ale drugie niezbyt |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Pon 16:19, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
Te dwa pierwsze cytaty kojarze z piosenek tylko nie mogę sobie przypomnieć z jakich...
Wciąga mnie coraz bardziej ta opowieść |
|
|
vanessa17 |
Wysłany: Pon 16:01, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
I to jest boskie zaraz przeczytam tylko skończe czytać o Kamili bo nie nadążam xD |
|
|
Violethia |
Wysłany: Pon 15:53, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
A macie! Tylko jak mi sie skończy zapas żeby nie było narzekania że za wolno pisze. Weny mi brak po prostu.
„Wszechświat dzieli się na równoległe wymiary, zwane Światami lub rzeczywistościami. Światy łączą się w układy powiązane ze sobą cieniutkimi liniami, które wciąż zmieniają swe położenie. Przejście z jednego układu do drugiego jest wielce ryzykowne, ale ostatnio często praktykowane w celach handlowych. Najniebezpieczniejszym i najmniej znanym układem jest Układ Smoka. Wysyłani tam śmiałkowie prawie nigdy nie wracają. Mamy zamiar zmienić to, z pomocą obecnego tu Myzraela Korala, który podjął się misji zbadania Nevahell – największego Świata Układu Smoka.”
Przemówienie mistrza Naoriego, wygłoszone tuż przed wyprawą Myzraela.
Po splątanych korytarzach Twierdzy Rady przechadzał się dowódca pałacowej straży, kapitan Frank Paul. Był on jednym z nielicznych ludzi zamieszkujących Iret. Zdecydowaną większość populacji planety stanowiły demony, jednak łatwo było natknąć się na człowieka, mieszańca kilku ras, ale jedyną, do tej pory, przedstawicielką aniołów była Adana Boska.
Kapitan zastanawiał się nad rozkazami cesarzowej. „Umieść go w komnacie Romualda, Frank. Nie powinien czuć się więziony. Pozwól mu zwiedzać zamek, ale nie zostawiaj go bez nadzoru. Chcę z nim pomówić, ale później.” Pomijając fakt, że komnata Romualda była zamknięta od śmierci męża Adany, podobnie jak cała południowa wieża, obecny w jej głosie niepokój i oschłość, obudziły czujność kapitana. Oburzył go też brak ufności w jego prawdomówność, gdy wypierał się jakiegokolwiek związku z przybyciem Anioła na Iret. Co prawda, był kiedyś na usługach Imperium, ale opuścił ich po tym, jak bez skrupułów wysyłali na śmierć każdego, kto nie zgadzał się z ich planem podporządkowania sobie wszystkich ras. Właściwie, „opuścił” to nie jest dobre słowo. Prawdą jest, że uciekł jak tchórz.
***
Imperium było jednym z nielicznych Światów, które łączą piękno natury z zaawansowaniem technicznym. Wbrew przewidywaniom, komputery nie zastąpiły tu magii, wręcz przeciwnie – dzięki ich dokładnym wyliczeniom i odkrywczym zastosowaniom, powstało wiele nowych zaklęć i eliksirów. Imperialni magowie byli już o krok od odkrycia Kamienia Filozoficznego. Największym i najbogatszym zbiorowiskiem wiedzy była biblioteka stolicy. Tuż obok niej, ku obłokom sięgała iglica Domu Mistrza, zamieszkiwanego obecnie przez Naoriego.
Przez ciasne ulice stolicy przedzierał się goniec z przerażeniem wypisanym na twarzy. Ludzie i aniołowie w popłochu rozstępowali się tworząc przejście dla młodego, wysokiego człowieka, który, nie zważając na przechodniów biegł ile sił w nogach w stronę mieszkania mistrza Naoriego. W dzikim pędzie wypadł na szeroką aleję prowadzącą do drzwi. Czarne niczym krucze pióra włosy powiewały z tyłu jego kształtnej głowy. W szafirowych oczach błyszczała pewność siebie i szlachetność. Obcisły szkarłatny uniform podkreślał muskularną sylwetkę. Z trudem wyhamował, po czym włączył komunikator umocowany na ramie drzwi. Tuż przed nim pojawił się hologram twarzy mistrza.
-Czego tu szukasz, młodzieńcze?
-Mistrzu! Przysyła mnie główny technik nadzorujący wyprawę Myzraela Koral!
-Co się stało? – głos lekko zadrżał, przez hologramową twarz przebiegł grymas.
-Nasz wysłannik wylądował na Iret!
-Ile osób o tym wie?
-Niewiele, mistrzu. Tylko główny technik, czterech członków ekipy i ja.
-Dobrze, możesz odejść. – Posłaniec, Trewor, po zniknięciu hologramu, nadal stał pod drzwiami, osłupiały i zmieszany. Zdumiał go spokój w głosie mistrza. Ktoś musiał sabotować misję tego Myzraela, bo jak inaczej wytłumaczyć pomylenie Światów? O ile było mu wiadomo, ta wyprawa była zbyt ważna, aby to mógł być przypadek. Wszystkie wyliczenia były sprawdzane po tysiąckroć, bo najmniejszy błąd spowodować mógł katastrofę.
Mistrz Naori opadł ciężko na fotel w swoim pokoju. Ściągnął brwi, opuścił głowę i pogrążył się w myślach. Po kilku chwilach ciszy, wargi sędziwego Anioła wygięły się w uśmiechu, a z jego piersi wyrwał się szatański śmiech. „Więc wszystko idzie zgodnie z planem. Mój wynalazek spisał się doskonale. Nic nie wykryli, to oczywiste. Nie mogą mnie podejrzewać, w końcu to mnie powinno najbardziej zależeć na tej misji. Ciekawi mnie tylko, co zrobi mój wychowanek, gdy pozna Adanę.”
***
Myzrael przechadzał się po gustownie urządzonej komnacie. Antyczne meble z ciemnego drewna doskonale współgrały z marmurową posadzką i ciemnozielonymi zasłonami. Ściany zdobiły portrety i pejzaże. Anioł spojrzał w lustro i ujrzał w nim wysoką, dobrze zbudowaną postać o lekko falowanych, złotych włosach i czekoladowych oczach. Rozłożyste skrzydła składały się z białych, przetykanych błękitem piór. Ubranie, ofiarowane mu przez cesarzową, doskonale leżało i swą brązową, wzbogaconą tu i ówdzie złotą nitką tkaniną podkreślało kolor jego tęczówek. Anioł myślał o tym, co się stało, że trafił na Iret i jednocześnie próbował sobie przypomnieć co wie o tym Świecie.
„Takie słowa nie są po to, by budować.”
Mój drogi Mędrcze,
Znasz mnie nazbyt dobrze, aby spodziewać się wstępu pełnego oklepanych formułek i zwrotów grzecznościowych. Nie chciałabym jednak, żebyś pomyślał, iż jestem źle wychowana lub nazbyt impulsywna.
Na początku mego listu chciałabym Ci podziękować, że nie kontaktowałeś się ze mną, mimo że doskonale znałeś miejsce mego pobytu, do czego się nie przyznawałeś ani przed tą całą radą, ani przed nikim innym. Jestem pewna, że pamiętasz naszą ostatnią rozmowę. Rozstaliśmy się niekoniecznie jak przyjaciele, ale nie żałuję moich słów. Ja tylko powiedziałam prawdę.
Jak Ci zapewne wiadomo, UKRYWAM SIĘ. Czy przypadkiem nie przyszło Ci do głowy, aby wysłać jednego ze swoich, pożal się Boże, adeptów na Iret?
Słyszałam, że ten Twój Myzrael bredzi coś o „misji” i „Nevahell”. Namotałeś mu w głowie tak, że prawie zapomniał jak się nazywa. Nie wierzę, że trafił tu przez pomyłkę. Musiałeś maczać w tym swe palce i na pewno nie bezcelowo. Zastanawia mnie tylko, na czym polega Twój doskonały plan?
Odpowiedz jak najszybciej, ale nie próbuj wykręcić się sianem. Znam Cię zbyt długo, żebyś mógł mnie okłamać.
Żegnam Cię, tym razem przyjaźnie
A.
„Kiedy patrzę w ich źrenice, widzę własne odbicie.”
Myzrael wyjrzał przez okno swej komnaty. Nie spodziewał się zobaczyć niczego niezwykłego. Jego czujny wzrok omiótł ogród otaczający południową wieżę, musnął mury i przeniósł się na ulice Tormwel. Rozgrzane powietrze falowało, rozmywając obrazy. Znudzony Anioł odwrócił głowę w kierunku pałacowego dziedzińca i oniemiały cofnął się w najdalszy kąt pomieszczenia.
Co mogło go tak przerazić? Odpowiedź jest zaskakująca - wspomnienia.
Mały rudowłosy chłopiec bawił się piłką na podwórzu siedziby Adany. W oczach młodego adepta Akademii Imperium mógłby być jednym z niewyróżniających się niczym ludzi, którzy osiedlili się na Iret. Od przeciętnego mieszkańca Tormwel odróżniała chłopca jedna cecha: miał skrzydła. Długie, kruczoczarne pióra dumnie lśniły w promieniach słońc, rzucając delikatny ażurowy cień na fioletowy piasek. Gdyby Naori widział biegającego za piłką małego Thomasa, pomyślałby, że wygląda on zupełnie jak Myzrael. Nie zdziwiłby się, gdyby mu powiedziano, że Thomas jest Aniołem tylko w połowie. Można to poznać po charakterystycznym kolorze skrzydeł. Oczywiście zmienia się go w toku szkolenia w Akademii. Do wizerunku dobrego, niosącego pomoc maluczkim Anioła bardziej pasują białe lub błękitne skrzydła.
Myzraelowi przypomniało się w jednej chwili całe jego dzieciństwo: śmierć matki, ucieczka ojca-człowieka, przygarnięcie przez Naoriego, wstąpienie do Akademii, forsowne ćwiczenia, zmiany w kodzie genetycznym i mieszanki hormonów, dzięki którym jego odporność i siła wzrosły, a skrzydła i włosy przybrały bardziej „anielski” kolor. Gdy zobaczył Thomasa, wszystkie bolesne i radosne wspomnienia wróciły, omal nie zwalając go z nóg. Jednocześnie jasno zobaczył, czym uczynili go jego nauczyciele i przełożeni z Akademii, poczuł się sztuczny i łatwy do zastąpienia, jak lalka z seryjnej produkcji.
Mały Thomas doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest obserwowany: czuł to wszystkimi zmysłami. Zwykle się tym nie przejmował, bo matka wciąż wyglądała przez okno, patrząc na niego, ale dziś oprócz wzroku rodzicielki czuł także przez moment pełne dziwnego niepokoju spojrzenie, a potem z komnaty jego zmarłego ojca dotarły do niego czyjeś pełne bólu wspomnienia i straszna świadomość braku kontroli nad swoim życiem. Postanowił spotkać się z tym pół-aniołem, który wyraźnie zainteresował jego matkę.
„Niby nic i niby nikomu, nie zazdroszczę, nie... - Czy to jest możliwe?”
Załamany Myzrael siedział skulony na podłodze w kącie komnaty. Nie mógł otrząsnąć się z oszołomienia po niedawnej lawinie wspomnień, a jednocześnie jego umysł był nadzwyczaj jasny i przejrzysty. Pierwszy raz w życiu czuł, że wie, czego chce. Jego pragnieniem było pokazanie całemu światu, że nie jest bezużyteczną marionetką. Jak przez mgłę przypomniał sobie naturalny kolor jego włosów – czarny jak kot, którego widział pewnej nocy na murze w swoim ogrodzie. Postanowił przestać zażywać pigułki, dzięki którym jego skrzydła i włosy były jasne. Zerwał się z miejsca, z zamiarem powiadomienia starego mistrza o swoim odejściu z Akademii. Runął z powrotem na kolana. Nagle wokół niego zgęstniał mrok. Ciemność o konsystencji oleju otoczyła jego pulsującą bladym, upiornym światłem sylwetkę. Poczuł tępy ból w potylicy, który po chwili ustąpił, pozostawiając jedynie łzy cierpienia w oczach. Myzrael Koral nie bał się tej ciemności, gdyż przynosiła ona ulgę jego zmęczonemu umysłowi, a o bólu, który zniknął równie szybko jak się pojawił, natychmiast zapomniał. Poczuł się bezpieczny, nieznana mu istota, którą przecież bardzo lubił, zaproponowała mu pomoc:
„Możesz być wielki... Dzięki mnie staniesz się najpotężniejszą istotą we Wszechświecie. Zemścisz się na tych głupcach z Akademii, którzy myślą, że mogą bawić się w bogów bezkarnie.”
W półotwartych, załzawionych oczach pół-anioła pojawiła się chciwość, po chwili przyćmiona przez podejrzliwość. „Czego chcesz w zamian?”
***
Thomas czujnie uniósł głowę i ze strachem spojrzał w stronę wieży. „On tu jest!” Syn Adany Boskiej pędem rzucił się w stronę zamku swej rodzicielki. W biegu rozwinął czarne skrzydła i natychmiast po pierwszym uderzeniu piór o powietrze wzniósł się ponad ziemię. Z nieprawdopodobną prędkością dopadł okna komnaty Myzraela, w której panowała gęsta ciemność, jednocześnie wzywając telepatycznie matkę. Przecisnął się przez ramę i wylądował tuż przy klęczącej postaci. Skupił się i po chwili odnalazł myślą Jego świadomość.
„Zostaw go! On nie należy do Ciebie! Nie możesz wykorzystać jego stanu, żeby nad nim zapanować! Odejdź Natanielu! Zostaw Myzraela w spokoju i wróć do swych czeluści w Nevahell!”
Diaboliczny śmiech odbił się zimnym echem w głębi czaszki Thomasa.
„Nie możesz mi niczego zabronić, marna istoto! Twoje uczucia i skrupuły hamują twoją moc. Nigdy nie będziesz mógł wykorzystać swego potencjału w pełni, chyba, że...”
- Nigdy nie przyłączę się do twoich sług! – zachrypnięty okrzyk wyrwał się z krtani Thomasa, który ze wszystkich sił starał się uspokoić.
„Ty?! Ty nie jesteś mi potrzebny. Miałem na myśli inne rozwiązanie.” W głosie Nataniela zabrzmiała nutka rozbawienia i... czegoś podobnego do kokieterii. Thomas milczał, oczekując na dalszy ciąg, ale On nie raczył powiedzieć nic więcej.
W tym momencie do pomieszczenia wpadła Adana, która obrzuciła komnatę szybkim spojrzeniem, po czym zdjęła z palca pierścień z tajemniczym, czarnym kamieniem i wyszeptała dwa słowa: Muerte Ángel.
Wszystkich oślepiło światło padające z okna. Nagła, pusta, wręcz kosmiczna cisza otrzeźwiła Myzraela, który zdołał wyjąkać spierzchniętymi ustami jedno pytanie:
- Czego chciał w zamian? |
|
|
|
|